Strona:Kenneth Grahame - O czym szumią wierzby.djvu/204

Ta strona została uwierzytelniona.

Przybysz — po chwilowym odpoczynku — westchnął i rozejrzał się, węsząc.
— Ten zapach, który nam przyniosła ciepła bryza, to była koniczyna — zauważył — a z tyłu za nami słyszę krowy pasące się na trawie; dmuchają łagodnie między jedną zerwaną garścią a drugą. Zdaleka słychać żniwiarzy, a tam hen, na tle lasu, wznosi się niebieski dym z wioskowego komina. Gdzieś w pobliżu musi przepływać rzeka, słyszę krzyk wodnego ptactwa i odgaduję z twoich kształtów, że jesteś marynarzem słodkich wód. Wszystko wydaje się uśpione a jednak ruch nie ustaje. Prowadzisz stateczne życie, przyjacielu; bezwątpienia najlepsze w świecie, jeśli komu starczy na nie sił.
— Tak, to jedyne w świecie życie — odparł Szczur sennie bez zwykłego przekonania, płynącego z serca.
— Ja niezupełnie tak powiedziałem — odparł ostrożnie obcy — lecz to jest niewątpliwie najlepsze życie. Próbowałem nim żyć, więc wiem, co mówię. A ponieważ dopiero co zakosztowałem tego życia — przez całych sześć miesięcy — i wiem że jest najlepsze, siedzę tu zgłodniały z obolałymi łapkami i porzucam je, wędruję na południe, posłuszny staremu wezwaniu, wracam do dawnego życia, do życia, które jest moim i nie chce mnie wypuścić.
— Czyżby to był znowu jeden z tych wędrowców? — zastanowił się Szczur. — Skądże tak idziesz? — spytał. Nie śmiał zapytać dokąd wędrowiec dąży, zdawało