Strona:Kenneth Grahame - O czym szumią wierzby.djvu/210

Ta strona została uwierzytelniona.

piasku czekały konie; rozwiozły beczki, drapiąc się dzielnie pod górę z tupotem i hałasem po stromych uliczkach małego miasta. Gdy już odstawiliśmy ostatnią beczkę, poszliśmy odpocząć, orzeźwić się i siedzieliśmy długo w noc, pijąc z przyjaciółmi. Następnego ranka wyruszyłem na krótki wypoczynek do rozległych oliwnych lasów; na razie miałem dość wysp, a że nieźle zarobiłem w portach i na statkach, pędziłem leniwe życie wśród wieśniaków; leżąc, przyglądałem się jak pracują, lub wyciągnąwszy się gdzieś na wyżynie, patrzyłem w dół na niebieskie morze Śródziemne. I ostatecznie krótkimi etapami, poczęści piechotą a poczęści morzem, dotarłem do Marsylii; spotkałem się z dawnymi kolegami marynarzami, zwiedziłem wielkie dalekobieżne statki i ucztowałem znowu. Wspomniałem ci już o skorupiakach; czasami śnię o marsylskich skorupiakach i budzę się z płaczem!