Strona:Kenneth Grahame - O czym szumią wierzby.djvu/217

Ta strona została uwierzytelniona.

trąbki owadu, które rozwiewa się szybko w ciszy; a Szczur Wodny, nieruchomy i wpatrzony w dal, widział już tylko plamkę na białej powierzchni drogi.
Wstał machinalnie i zapakował koszyk od śniadania, robił to starannie, nie śpiesząc się. Machinalnie wrócił do domu, zebrał trochę niezbędnych rzeczy i skarbów, do których był szczególnie przywiązany i wsadził je do torby; działał z rozmysłem, chodząc po pokoju niby lunatyk i nasłuchując wciąż z otwartym pyszczkiem. Zarzucił torbę na ramię, wybrał starannie gruby kij podróżny i wolno lecz bez wahania przekraczał próg, w chwili gdy Kret się we drzwiach ukazał.
— Co to takiego? Gdzie idziesz, Szczurku? — spytał z wielkiem zdumieniem, chwytając Szczura za ramię.
— Idę na południe razem ze wszystkimi — szepnął Szczur sennym i monotonnym głosem, nie patrząc na Kreta. — Naprzód w stronę morza a potem na statek i do wybrzeży, które mnie wzywają.
Parł zdecydowanie naprzód, nie śpieszył się, lecz trzymał się z uporem swego zamierzenia; Kret, przestraszony nie na żarty, stanął przed nim a zajrzawszy mu w oczy zobaczył, że były szkliste, zacięte, a przytym zmieniły barwę — stały się szare i prążkowane — nie były to ślepki jego przyjaciela tylko innego zwierzęcia! Siłą wciągnął Szczura do nory, powalił go i przytrzymał.
Szczur walczył rozpaczliwie czas jakiś, a potem zdawało się, że go siły opuściły, leżał cicho, wyczerpany