Strona:Kenneth Grahame - O czym szumią wierzby.djvu/229

Ta strona została uwierzytelniona.

sterowaniem. Plecy go bolały i zauważył z przerażeniem, że skóra na jego łapkach zaczyna się marszczyć, a Ropuch był bardzo dumny ze swych łapek. Mruknął pod nosem słowa, które nie powinny nigdy wychodzić z ust praczek ani Ropuch, a mydło wyślizgnęło mu się poraz pięćdziesiąty.
Wtem posłyszał wybuch śmiechu; wyprostował się i obejrzał. Kobieta przegięta w tył śmiała się do rozpuku, aż łzy spływały jej po policzkach.
— Przyglądałam się pani przez cały czas — wykrztusiła. — Ja już sobie myślałam, że z pani musi być porządny kawał blagiera, bo tak się pani wychwalała! Ładna z pani praczka! Założę się, że nie wyprała pani nawet ścierki przez całe swoje życie!
Złość, którą Ropuch dusił w sobie od jakiegoś czasu zaczęła teraz kipieć — przestał zupełnie panować nad sobą.
— Ty prosta, ordynarna, tłusta babo! — wykrzyknął. — Nie waż się przemawiać w taki sposób do osób stojących znacznie wyżej od ciebie! Praczka! Wiedz, że jestem Ropuchem, powszechnie znanym, szanowanym i niezwykłym Ropuchem! Być może iż obecnie znajduję się pod wozem, ale nie zniosę aby właścicielka barki naśmiewała się ze mnie!
Kobieta zbliżyła się i zajrzała bystrym wzrokiem pod czepek Ropucha.
— Prawda! Ropuch! — wykrzyknęła. — A to dopiero! Obrzydliwy, paskudny, pełzający Ropuch! I