— Stój! stój! stój!
— Znam tę piosenkę, nie pierwszy raz ją słyszę — roześmiał się Ropuch, dodając koniowi ostrogi w pełnym galopie.
Szkapa nie była zdolna do dłuższego wysiłku i galop jej przeszedł niebawem w kłusa, a kłus w stępa, lecz Ropuch zupełnie się tym zadawalniał. Wiedział, że w każdym razie posuwa się naprzód, a barka stoi w miejscu. Złość przeszła mu teraz, kiedy dokonał czynu prawdziwie w jego mniemaniu mądrego. Przyjemnie mu było jechać na słońcu, korzystając ze ścieżek i polnych drożyn; usiłował zapomnieć, że już dużo czasu upłynęło od chwili, gdy spożył ostatni porządny posiłek. Kanał zostawił bardzo daleko za sobą.
W ten sposób oboje ze szkapą ujechali kilka mil i Ropuch drzemał w gorącym słońcu, wtem koń stanął, pochylił łeb i zaczął skubać trawę. Ropuch, budząc się nagle, nieledwie spadł na ziemię. Rozejrzaw-
Strona:Kenneth Grahame - O czym szumią wierzby.djvu/232
Ta strona została uwierzytelniona.