Strona:Kenneth Grahame - O czym szumią wierzby.djvu/234

Ta strona została uwierzytelniona.

żadnej sposobności; nie zastanowił się, że wozy cygańskie są w ciągłym ruchu i potrzebują kogoś, ktoby je ciągnął. Nie przyszło mu na myśl wymienić konia na monetę, lecz propozycja wysunięta przez cygana zdawała się torować drogę ku dwóm rzeczom niezmiernie mu potrzebnym — ku pieniądzom i porządnemu śniadaniu.
— Co? — powiedział — ja mam sprzedać mego ślicznego, młodego konia? O nie; to wykluczone! A ktoby co tydzień rozwoził bieliznę moim klijentom? Przytem zanadto się do niego przywiązałam, a on poprostu za mną przepada.
— Niech pani spróbuje przywiązać się do osła — podsunął cygan. — To się zdarza u ludzi.
— Chyba nie widzicie — ciągnął dalej Ropuch — że ten mój piękny rumak jest dla was wogóle za wspaniały. To koń pełnej krwi. Tak, tak, poczęści pełnej krwi. Ta szlachetna krew nie płynie oczywiście z tej strony gdzie konia oglądacie tylko z innej. To koń co w swoim czasie otrzymywał nagrody na konkursach, nie znaliście go wówczas, pewno, ale to widać na pierwszy rzut oka, o ile kto zna się cokolwiek na koniach. Nie, ani mi w głowie go sprzedawać! Powiedzcie jednak, ile moglibyście mi ofiarować za tego prześlicznego młodego wierzchowca?
Cygan obejrzał konia, a potem z równą uwagą przyjrzał się Ropuchowi i znów spojrzał na konia.
— Szylinga od nogi — rzekł krótko i odwrócił się,