paląc w dalszym ciągu i patrzył tak bacznie w świat jakby pragnął ów świat zawstydzić.
— Szylinga od nogi! — wykrzyknął Ropuch. — Zaraz, poczekajcie chwilę, muszę się zastanowić ile to wyniesie.
Zlazł z konia, puścił go na pastwisko, usiadł obok cygana i liczył na palcach, a wreszcie powiedział:
— Szylinga od nogi? Przecież, to wynosi równe cztery szylingi, nie więcej. O nie! ani myślę zgodzić się na cztery szylingi za tego pięknego młodego konia.
— A więc — rzekł cygan — powiem pani co zrobimy. Dam pani pięć szylingów, czyli trzy szylingi i sześć pensów więcej, niż to zwierzę warte. To moje ostatnie słowo.
Ropuch siedział i zastanawiał się długo i głęboko. Bo przecież był głodny i bez grosza, a do domu miał kawał drogi — nie wiedział ile — i nieprzyjaciele mogli go jeszcze szukać. W takim położeniu pięć szylingów wydaje się dużą sumą. Z drugiej strony nie było to chyba wiele za konia. Ale znów koń nic go nie kosztował, więc cokolwiek za niego otrzyma, będzie czystym zyskiem. Wreszcie odezwał się stanowczo:
— Słuchajcie no, cyganie! Powiem wam co zrobimy. I to moje ostatnie słowo. Wyłożycie sześć szylingów i sześć pensów gotówką, a w dodatku dacie mi na śniadanie ile zdołam zjeść na jednym posiedzeniu, czerpiąc z tego waszego żelaznego kotła, z którego dobywa się taki rozkosznie podniecający zapach.
Strona:Kenneth Grahame - O czym szumią wierzby.djvu/235
Ta strona została uwierzytelniona.