— Oczywiście, że wyleci — zachichotała Wydra. — Czy ja wam kiedy opowiadałam pyszną historię o Ropuchu i dozorcy śluzy? To było tak. Ropuch...
Chrabąszcz-włóczęga leciał niepewnie w górę Rzeki jak nieprzytomny; młodziki chrabąszczego rodu są poprostu pijane gdy wylecą na świat. Woda zawirowała, rozległ się plusk i chrabąszcz znikł.
Znikła także i Wydra.
Kret spojrzał w dół. Głos Wydry brzmiał mu jeszcze w uszach, lecz nie było jej na murawie, gdzie dopiero co leżała. Jak okiem sięgnąć ani znaku Wydry.
Po chwili ukazała się znów smuga bąbelków na powierzchni wody.
Szczur nucił jakąś melodię, a Kret przypomniał sobie, że etykieta obowiązująca wśród zwierząt zabrania wypowiadać uwagi o nagłym znikaniu przyjaciół, wszystko jedno w jakiej chwili i z jakiego powodu, nawet gdy się to dzieje bez powodu.
— Ha! — rzekł Szczur — trzeba nam pewno wyruszyć. Ciekaw jestem kto z nas powinien zabrać się do pakowania kosza? — Szczur najwidoczniej nie palił się do tej roboty.
Strona:Kenneth Grahame - O czym szumią wierzby.djvu/24
Ta strona została uwierzytelniona.