Strona:Kenneth Grahame - O czym szumią wierzby.djvu/240

Ta strona została uwierzytelniona.

Z wielką pewnością siebie wystąpił na środek szosy aby zatrzymać samochód, który szybko się zbliżał: lecz zwolnił podjeżdżając do polnej dróżki. Nagle Ropuch zbladł straszliwie, serce w nim zamarło, kolana zadrżały i ugięły się pod nim, zrobiło mu się słabo, zwinął się i upadł. Nic w tym dziwnego; biedne zwierzę poznało w zbliżającej się maszynie samochód, które skradło na dziedzińcu hotelu pod „Czerwonym Lwem”, w ten nieszczęsny dzień kiedy zaczęły się wszystkie jego biedy! Podróżni zaś w samochodzie, byli to ci sami ludzie, którym Ropuch przyglądał się jedząc śniadanie w kawiarni.
Ropuch leżał na ziemi nakształt nędznej, nieszczęsnej szmatki i szeptał do siebie z rozpaczą:
— Wszystko przepadło! Już teraz po wszystkim! Znowu kajdany i policjanci! Znowu więzienie! Znowu chleb i woda! O, jaki głupiec ze mnie! Potrzeba mi było stąpać z pychą po ziemi, wyśpiewując pieśni pełne zarozumiałości i w biały dzień zastępować ludziom drogę, zamiast kryć się póki nie zapadnie noc i wrócić spokojnie, chyłkiem do domu. O, nieszczęsny Ropuchu! O, pechowy Ropuchu!
Straszliwy samochód podjeżdżał coraz bliżej, aż Ropuch wreszcie posłyszał, że zatrzymał się tuż przy nim. Dwóch panów wysiadło i obeszło wkoło drżącą, nędzną kupeczkę, leżącą na szosie a jeden z nich powiedział:
— Mój Boże! jakie to smutne! Staruszka — najwi-