Strona:Kenneth Grahame - O czym szumią wierzby.djvu/242

Ta strona została uwierzytelniona.

— To doskonale — rzekł właściciel samochodu. — Niech pani siedzi zupełnie bez ruchu, a przedewszystkiem niech pani nie rozmawia.
— Nie będę mówiła — powiedział Ropuch — myślę tylko, że gdybym mogła usiąść na przednim siedzeniu obok szofera, świeże powietrze owiewałoby mi całą twarz i zrobiłoby mi się niedługo całkiem dobrze.
— Jaka to rozsądna kobieta! — zauważył właściciel samochodu. — Oczywiście, że panią tam umieścimy.
Pomogli Ropuchowi przedostać się na przednie siedzenie i pojechali dalej.
Ropuch zupełnie odzyskał siły. Usiadł prosto i rozejrzał się, usiłując poskromić drżenie, tęsknotę i dawne zachcianki, które zbudziły się, opętały go i zawładnęły nim niepodzielnie.
— To przeznaczenie! — powiedział sobie. — Niema co z tym walczyć! — i zwrócił się do siedzącego obok szofera.
— Proszę pana — rzekł — chciałabym aby pan pozwolił mi łaskawie spróbować poprowadzić samochód. Przyglądałem się panu uważnie, wydaje mi się to takie łatwe i zajmujące; chciałabym móc powiedzieć moim przyjaciołom, że raz w życiu kierowałam samochodem!
Szofer roześmiał się tak serdecznie na tę propozycję, że właściciel samochodu zapytał co się stało, a posłyszawszy odpowiedź powiedział, ku radości Ropucha: