Szofer usiłował Ropuchowi przeszkodzić, lecz ten przygwoździł szofera łokciem do siedzenia i nastawił samochód na największą szybkość.
Pęd powietrza, warkot motoru i lekkie drganie samochodu, uderzyły Ropuchowi do słabego łebka i upoiły go.
— Praczka! Nic podobnego! — wykrzyknął nieopatrznie. — Ha, ha! Jestem Ropuch, ten co uprowadza samochody, co kruszy zamki więzienia! Ropuch co zawsze potrafi umknąć! Siedźcie spokojnie, poznacie, czym jest prawdziwy kierowca; jesteście w rękach sławnego, zręcznego, nieustraszonego Ropucha.
Wszyscy podróżni zerwali się i z krzykiem oburzenia rzucili się na Ropucha.
— Chwytać go! — zawołali. — Chwytać Ropucha, to podłe zwierzę co skradło nasz samochód! Związać go! okuć w kajdany! zawlec do najbliższego posterunku policyjnego! Precz ze zbrodniarzem, z niebezpiecznym Ropuchem!
Niestety! powinni byli zastanowić się, powinni byli zachować większą ostrożność i pomyśleć zawczasu aby w jakiś sposób zatrzymać samochód, nim zaczęli wyprawiać takie sztuki. Ropuch półobrotem kierownicy skręcił wóz w bok i wjechał na niski żywopłot okalający szosę. Samochód dał potężnego susa, podróżni podskoczyli gwałtownie, a koła samochodu ubijały gęsty muł przydrożnej sadzawki do pławienia koni.
Ropuch frunął w powietrze, wznosząc się prosto
Strona:Kenneth Grahame - O czym szumią wierzby.djvu/244
Ta strona została uwierzytelniona.