Strona:Kenneth Grahame - O czym szumią wierzby.djvu/245

Ta strona została uwierzytelniona.

w górę i zakreślając delikatnie łuk niby jaskółka. Ów ruch podobał mu się i właśnie medytował czy będzie leciał tak długo aż wyrosną mu skrzydła i przerodzi się w Ropucha-ptaka, kiedy z głośnym plaśnięciem padł na plecy w bujną trawę łąki.
Zerwał się, usiadł, i zobaczył samochód niemal zatopiony w sadzawce, a obu panów i szofera, którym długie płaszcze stały na przeszkodzie, usiłujących daremnie wydostać się z wody.
Ropuch podniósł się szybko i zaczął biec naprzełaj przez pola ile tylko miał sił; przełaził przez płoty, przeskakiwał rowy, aż zmęczył się, zadyszał i musiał zwolnić biegu, Gdy odsapnął nieco i mógł spokojnie zebrać myśli, zaczął chichotać a potem śmiać się do rozpuku i tak się śmiał, że musiał usiąść pod płotem.
— Ha! ha! ha! — wołał zachwycony sobą. — Ropuch znowu górą! Tak zwykle bywa! Kto zmusił ich, aby podwieźli Ropucha? Kto wydostał się na przednie siedzenie pod pozorem zaczerpnięcia świeżego powietrza? Kto namówił ich, aby pozwolili Ropuchowi kierować samochodem? Kto zawiózł ich do sadzawki? Kto umknął, uniósłszy się wesoło i bez szwanku w powietrze, a zostawił bojaźliwych, zawistnych podróżnych w błocie, gdzie słusznie tkwić powinni? Ropuch, oczywiście że Ropuch! Mądry Ropuch! wielki Ropuch! dobry Ropuch!
I znowu zaczął śpiewać, śpiewał na cały głos: