Szczur wyciągnął kształtną bronzową łapkę, chwycił Ropucha za kark, szarpnął, pociągnął mocno i zmoknięty Ropuch wzniósł się wolno lecz pewnie ponad krawędź nory, aż wreszcie stanął w holu cały i zdrów. Był umazany błotem i oblepiony zielskiem a woda ściekała z niego strumieniami, lecz czuł się wesół i szczęśliwy jak dawniej, gdy znalazł się znowu w domu przyjaciela; czas ucieczek i forteli przeminął i Ropuch mógł odłożyć na bok przebranie niegodne jego stanowiska, przebranie, do którego musiał naginać się w sposób nużący.
— O Szczurku! — zawołał. — Nie możesz sobie wyobrazić, co ja przeszedłem od czasu kiedy cię widziałem poraz ostatni! Tyle nieszczęść! Tyle cierpień znoszonych z godnością! A te ucieczki! Te przebrania, fortele, a wszystko niezwykle mądrze obmyślone i równie mądrze wykonane. Byłem w więzieniu — i ma się rozumieć wydostałem się stamtąd! Wrzucono mnie do
Strona:Kenneth Grahame - O czym szumią wierzby.djvu/249
Ta strona została uwierzytelniona.
XI
„POLAŁY SIĘ JEGO ŁZY JAK WIOSENNY DESZCZ”