Strona:Kenneth Grahame - O czym szumią wierzby.djvu/25

Ta strona została uwierzytelniona.

— O, proszę cię, pozwól, ja to zrobię! — wykrzyknął Kret. I Szczur oczywiście chętnie się zgodził.
Pakowanie nie było tak miłym zajęciem jak rozpakowywanie. Ale tak zwykle bywa. Kret jednak postanowił bawić się wszystkim i dokończył pakowania nie tracąc cierpliwości, chociaż po naładowaniu kosza i ściągnięciu go ciasno rzemykiem zobaczył talerz wyglądający z trawy; a kiedy poraz wtóry zamknął kosz Szczur pokazał mu widelec leżący w miejscu tak widocznym, że każdy powinien go był zauważyć, a wreszcie — patrzcie państwo! — okazało się, że Kret, nic o tym nie wiedząc, siedział na słoiku z musztardą.
Popołudniowe słońce skłaniało się ku zachodowi, gdy Szczur, wiosłując zwolna, kierował łódkę w stronę domu. Był rozmarzony, deklamował po cichu poezje i niewiele zwracał uwagi na Kreta. Kret porządnie się najadł, był dumny i zadowolony z siebie i zupełnie już oswojony z łodzią — przynajmniej tak mu się zdawało — przytym niecierpliwił się trochę.
— Szczurku — rzekł po chwili — teraz ja chciałbym powiosłować.
Szczur potrząsnął głową z uśmiechem.
— Jeszcze nie, mój młody przyjacielu — odparł. — Poczekaj aż weźmiesz kilka lekcyj. To nie takie łatwe jak ci się zdaje,.
Kret uspokoił się na parę minut. Ale coraz bardziej zazdrościł Szczurowi, który wiosłował silnie i z wielką swobodą. Pycha podszeptywała mu, że potrafi zu-