Strona:Kenneth Grahame - O czym szumią wierzby.djvu/258

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ach, więc to tak! — zawołał Ropuch, wstając i chwytając za kij. — Ja zaraz w to wejrzę!
— Nic nie poradzisz, Ropuchu! — krzyknął za nim Szczur. — Wróć się lepiej i usiądź, ściągniesz tylko na siebie jakąś biedę.
Lecz Ropuch wyszedł i nie dał się zatrzymać. Maszerował szybko drogą z kijem na ramieniu, sierdząc się i mrucząc ze złości aż dotarł do bramy wjazdowej swego dworu. Raptem z nad ogrodzenia wyjrzała długa żółta kuna uzbrojona w karabin.
— Kto idzie? — spytała ostro.
— Terefere! — rzekł Ropuch ze złością. — Cóż to za sposób przemawiania do mnie. Wyłaź stamtąd w tej chwili, albo...
Kuna nie odpowiedziała ani słowa tylko wycelowała w niego karabin. Ropuch przezornie padł na ziemię i wzzz! kula świsnęła mu nad łebkiem.
Zaskoczony Ropuch zerwał się na równe łapy i puścił się biegiem, ile tylko miał sił. Za sobą słyszał śmiech kuny i inne wstrętne śmieszki, które mu wtórowały.
Wrócił bardzo zgnębiony i wszystko opowiedział Szczurowi Wodnemu.
— Czy ci nie mówiłem? — rzekł Szczur. — To na nic. Mają rozstawione straże i wszyscy są uzbrojeni. Musisz czekać.
Lecz Ropuch nie miał ochoty poddać się odrazu. Wyciągnął czółno, popłynął w górę Rzeki, tam gdzie