Strona:Kenneth Grahame - O czym szumią wierzby.djvu/264

Ta strona została uwierzytelniona.

Zaniepokojony Szczur szturgnął Kreta łokciem, ale było już zapóźno, Ropuch puszył się i nadymał.
— Mądry? Wcale nie — powiedział — zdaniem moich przyjaciół nie jestem wcale mądry. Ja tylko wyrwałem się z najgroźniejszego więzienia Anglii — ale to nic; opanowałem pociąg i tym pociągiem uciekłem — ale to nic; przebiegłem w przebraniu szmat kraju, wywodząc wszystkich w pole — ale to nic. O, nie! nie jestem mądry! Jestem głupi osioł, tak, tak. Opowiem ci parę moich przygód, Krecie, to sam osądzisz.
— Doskonale — rzekł Kret, kierując się w stronę stołu zastawionego kolacją. — Możesz mówić a ja będę jadł. Od śniadania nie miałem nic w ustach.
Usiadł i nałożył sobie porządną porcję zimnej sztufady i pikli.
Ropuch rozciągnął się na dywanie przed kominkiem, sięgnął łapą do kieszeni od spodni i wyciągnął garść srebra.
— Spójrz! — zawołał pokazując pieniądze — to chyba niezły zarobek za kilkominutową pracę? A jak ty myślisz, Krecie? Jakim sposobem zdobyłem te pieniądze? Na handlu końmi! Na tym zrobiłem pieniądze!
— Mów dalej, Ropuchu — rzekł Kret z wielkiem zainteresowaniem.
— Ropuchu, proszę cię siedź cicho — powiedział Szczur. — A ty, Krecie, nie podjudzaj go, przecież