wiesz jaki on jest. Powiedz lepiej co tam słychać i co mamy przedsięwziąć teraz, kiedy Ropuch wrócił nareszcie.
— Bardzo źle słychać, jaknajgorzej — odpowiedział Kret markotnie. — A co przedsięwziąć? Niech mnie dunder świśnie, jeśli wiem. Obaj z Borsukiem obchodziliśmy wkoło „Ropuszy Dwór” we dnie i w nocy, i wciąż jest to samo: wszędzie straże, wymierzone karabiny, kamienie, którymi w nas rzucają. Zawsze jakieś zwierzę czuwa, a kiedy nas zobaczy, śmieje się do rozpuku i to mnie najwięcej irytuje.
— Bardzo trudne położenie — powiedział Szczur po głębokim namyśle. — Ale wydaje mi się, że widzę teraz w głębi duszy, jak Ropuch powinien postąpić. Mówię wam, powinien koniecznie...
— Wcale nie powinien! — wykrzyknął Kret z pełną mordką. — Nic podobnego! Ty nie rozumiesz! Ropuch powinien...
— W żadnym razie nie zrobię tego! — wrzasnął podniecony Ropuch. — Nie zniosę, abyście mną komenderowali. Dom, o którym rozprawiamy, należy do mnie, dokładnie wiem jak mam postąpić, i ja wam powiem co zrobię! Mam zamiar...
Mówili wszyscy razem podniesionym tonem i hałas by wprost ogłuszający, wtem odezwał się cienki, suchy głos:
— Cicho tam! Milczeć!
I odrazu wszyscy zamilkli.
Strona:Kenneth Grahame - O czym szumią wierzby.djvu/265
Ta strona została uwierzytelniona.