Strona:Kenneth Grahame - O czym szumią wierzby.djvu/266

Ta strona została uwierzytelniona.

Był to głos Borsuka, który zjadł swój pasztet, odwrócił się na krześle i patrzył na nich surowym wzrokiem. Kiedy zobaczył że czekają najwidoczniej aż do nich przemówi i gotowi są słuchać go uważnie, odwrócił się znowu do stołu i sięgnął po ser. A szacunek, jaki nakazywały rzetelne zalety tego wspaniałego zwierzęcia, był tak wielki, że ani jedno słowo nie zostało wypowiedziane zanim nie skończył jeść i nie strzepnął okruszyn z kolan. Ropuch wiercił się zawzięcie ale Szczur uspokajał go z energią.
Gdy Borsuk skończył kolację, wstał z krzesła, stanął przed kominkiem i pogrążył się w myślach.
— Ropuchu! — przemówił po chwili surowo. — Ty nieznośne zwierzę, co sprawia wszystkim tylko kłopot. Czy ci nie wstyd? Jak ty myślisz, co powiedziałby twój ojciec a mój stary przyjaciel, gdyby się tu dziś znajdował i znał wszystkie swoje sprawki?
Ropuch, który siedział na sofie z wyciągniętymi przed siebie łapami, padł na pyszczek, łkając ze skruchą.
— No, no! — ciągnął Borsuk łagodniej. — Nie bierz sobie tego tak bardzo do serca. Wszystko jedno. Przestań płakać. Co było to było. Musisz rozpocząć nowe życie. Ale Kret mówił prawdę, Łasice pilnują każdej pozycji a to najlepsza straż na świecie. Niema co myśleć o ataku na dwór. Oni są zbyt silni.
— A więc wszystko przepadło! — zaszlochał Ropuch, roniąc łzy w poduszki. — Zaciągnę się do woj-