Strona:Kenneth Grahame - O czym szumią wierzby.djvu/273

Ta strona została uwierzytelniona.

nami, i ze swym zwykłym: „Kto idzie?”, i ze wszystkimi swoimi głupstwami. Dzieńdobry panom odezwałem się z szacunkiem. — Może panowie mają bieliznę do prania? — Sztywno wyprężeni popatrzyli na mnie z dumą i powiedzieli: — „Idźcie sobie, praczko. Nie dajemy nic do prania, kiedy jesteśmy na służbie”. — A ja na to: — Pewnie nigdy nic nie dajecie do prania. — Ha! ha! ha! Czy ja nie zabawnie im odpowiedziałem, Ropuchu?
— Płoche z ciebie stworzenie — odezwał się Ropuch protekcjonalnie, bo strasznie zazdrościł Kretowi jego pomysłu. Kret zrobił akurat to, co Ropuch sam byłby chciał zrobić, gdyby mu podobna myśl zaświtała i gdyby nie był zaspał.
— Niektóre z Łasic zarumieniły się — mówił dalej Kret — a wachmistrz powiedział do mnie krótko: — „A teraz jazda, moja kobieto, zabierajcie się stąd! Przez was moi chłopcy marnują czas, będąc na służbie”. — Zabierać się? — odparłem. — Nietylko ja będę się stąd zabierała, i to bardzo niedługo.
— O Kreciku! Jak ty mogłeś! — wykrzyknął przerażony Szczur.
Borsuk odłożył gazetę.
— Spostrzegłem, że nadstawiają uszu i spoglądają po sobie — ciągnął Kret — a wachmistrz mówi do nich: — „Nie zważajcie na nią, sama nie wie co plecie”.
— Aha, nie wiem co plotę — mówię. — Więc powiem