puszkę na sandwicze. Borsuk śmiał się wesoło, mówiąc:
— Doskonale, mój Szczurku! Ciebie to bawi, a mnie nic nie szkodzi. Wszystko co mam do zrobienia, zrobię tym oto kijem.
Ale Szczur powiedział tylko:
— Borsuku, ja cię proszę! Nie chciałbym abyś mi potem wyrzucał, że o czymkolwiek zapomniał.
Kiedy już wszystko było zupełnie gotowe, Borsuk wziął w jedną łapę ślepą latarkę a w drugą swój wielki kij i oświadczył:
— A więc chodźcie za mną. Naprzód Kret, bo jestem z niego bardzo zadowolony; potem Szczur, a na ostatku Ropuch. Słuchajno ty, Ropuchu, nie gadaj tak dużo jak zwykle, bo cię odeślę z powrotem jak amen w pacierzu.
Ropuch bał się okropnie, że go zostawią, więc bez szemrania przyjął wyznaczone mu poślednie stanowisko i zwierzęta wyruszyły w drogę. Borsuk prowadził ich kawałek Wybrzeżem i nagle skoczył ponad krawędzią brzegu do otworu jamy położonej nieco powyżej poziomu wody. Kret i Szczur w milczeniu poszli za jego przykładem, trafiając zgrabnie do nory. Ale gdy przyszła kolej na Ropucha, zdołał oczywiście poślizgnąć się i wpadł do wody z pluskiem i okrzykiem przerażenia. Przyjaciele wyciągnęli go, roztarli i szybko wycisnęli z wody, stawiając go na łapy i pocieszając; ale Borsuk rozgniewał się na dobre
Strona:Kenneth Grahame - O czym szumią wierzby.djvu/278
Ta strona została uwierzytelniona.