i zapowiedział Ropuchowi, że jeśli jeszcze raz zrobi głupstwo, to go na pewno nie weźmie.
Więc nareszcie znaleźli się w tajnym przejściu, i karna ekspedycja naprawdę się rozpoczęła.
W tunelu było zimno, i ciemno, i wilgotno, i nisko, i ciasno, i biedny Ropuch dostał dreszczów, poczęści ze strachu przed tym co go czekało, a poczęści dlatego że był przemoknięty do nitki. Latarka świeciła w oddali, więc mimowoli przyzostawał się w tyle, idąc poomacku. Wtem posłyszał ostrzegawcze nawoływanie Szczura:
— Chodźże, Ropuchu!
Ropucha ogarnął strach, że go zostawią samego w tej ciemności i podbiegł z takim pośpiechem, że wywrócił Szczura, który wpadł na Kreta, który wleciał na Borsuka; zapanowało chwilowo straszne zamięszanie. Borsuk myślał, że zostali napadnięci z tyłu, a ponieważ nie było miejsca na użycie kija czy też kordelasa, wyciągnął pistolet i o mało co nie wpakował kuli Ropuchowi. Kiedy dowiedział się, co zaszło właściwie, rozgniewał się mocno i oświadczył:
— Teraz to już naprawdę zostawimy tego nieznośnego Ropucha.
Ale Ropuch zaczął popłakiwać, a Kret i Szczur wzięli na siebie odpowiedzialność za jego sprawowanie, więc Borsuk udobruchał się i procesja pomaszerowała dalej; tylko tym razem Szczur zamykał pochód, trzymając Ropucha mocno za ramię.
Strona:Kenneth Grahame - O czym szumią wierzby.djvu/279
Ta strona została uwierzytelniona.