Strona:Kenneth Grahame - O czym szumią wierzby.djvu/281

Ta strona została uwierzytelniona.

ko drzwiami od jadalnej komnaty, gdzie ich wrogowie pili i hulali, nieświadomi niebezpieczeństwa.
Gdy zwierzęta wyłoniły się z tunelu, hałas był wprost ogłuszający. Lecz kiedy stopniowo uciszyły się wiwaty i bicie pięściami w stół, przyjaciele rozróżnili głos, który mówił:
— Nie będę już dłużej zaprzątał uwagi panów — (głośne oklaski) — ale nim usiądę — (wiwaty) — chciałbym powiedzieć słówko o naszym zacnym gospodarzu, panu Ropuchu. Znamy wszyscy pana Ropucha! — (śmiechy). — Dobrego Ropucha, skromnego Ropucha, uczciwego Ropucha! (wesołe okrzyki).
— Niechno ja go dostanę w swoje łapy — mruknął Ropuch, zgrzytając zębami.
— Trochę cierpliwości — rzekł Borsuk, powstrzymując z trudem Ropucha. — Szykować się!
— Zaśpiewam panom piosenkę o Ropuchu — ciągnął dalej głos — piosenkę swojej kompozycji (długotrwale oklaski).
Wódz Tchórzów — bo to był on — zaczął wysokim piskliwym dyszkantem:

„Ropuch poszedł na hulankę
Mknął wesoło drogą...”

Borsuk wyprostował się, ujął mocno kij w obie łapy, obejrzał się na towarzyszy i krzyknął:
— Już czas! Za mną!