Tchórze z wrzaskiem przerażenia i rozpaczy rzuciły się do ucieczki; umykały na wszystkie strony, przez okna i kominy, byle tylko nie dostać się w zasięg straszliwych pałek.
Bitwa skończyła się prędko. Czterej przyjaciele przemierzali tam i napowrót całą długość komnaty jadalnej, łupiąc kijem każdy łebek, który się pokazał i w pięć minut oczyścili salę. Przez wytłuczone okna dochdziły ich uszu słabe okrzyki przerażonych Tchórzów, umykających przez trawnik; na podłodze leżało około tuzina powalonych wrogów, którym Kret nakładał pilnie kajdanki. Borsuk oparty na lasce odpoczywał po trudach, ocierając swe uczciwe czoło.
— Krecie — powiedział. — Ty najdzielniejszy z zuchów! Przeleć no się i zobacz, co tam robią te twoje Łasice, stojące na warcie. Coś mi się zdaje, że dzięki tobie nie będziemy mieli z nimi wiele kłopotu!
Kret szybko wyskoczył oknem a Borsuk polecił Ropuchowi i Szczurowi aby podnieśli jeden ze stołów, zebrali z podłogi noże i widelce, wyszukali talerze i szklanki z pośród szczątków na podłodze i poszperali czy nie uda im się znaleźć czegoś coby nadawało się na kolację.
Strona:Kenneth Grahame - O czym szumią wierzby.djvu/284
Ta strona została uwierzytelniona.