Strona:Kenneth Grahame - O czym szumią wierzby.djvu/287

Ta strona została uwierzytelniona.

Poczciwy Kret wziął kij, ustawił więźniów szeregiem, zakomendrował: „Naprzód, marsz!” i zaprowadził swój oddział na górę. Po pewnym czasie zjawił się uśmiechnięty i oświadczył, że wszystkie pokoje są gotowe i czyste jak szkło.
— Nie potrzebowałem nawet sprawić Tchórzom lania — dodał — pomyślałem sobie że dostały aż nadto batów jak na jedną noc, a gdy przedstawiłem im mój punkt widzenia, zgodziły się ze mną; oświadczyły, że nie chciałyby sprawiać mi kłopotu. Okazały wiele skruchy i żalu za swoje czyny, twierdząc, że wszystkiemu winien Wódz Tchórzów i Łasice; potrzebujemy tylko szepnąć słówko, a chętnie zrobią dla nas wszystko co zechcemy, jako zadośćuczynienie. Dałem im po bułce, wypuściłem je kuchennym wyjściem i umknęły co tchu.
Kret przysunął sobie krzesło do stołu i zabrał się do ozora; a Ropuch odłożył na bok wszelką zazdrość, jak prawdziwy gentleman, i odezwał się serdecznie:
— Dziękuję ci bardzo, kochany Krecie, za wszystkie trudy i kłopoty dzisiejszego wieczoru, a w szczególności za spryt, jakiego dałeś dowód dziś rano.
Borsuk był bardzo zadowolony z tej przemowy rzekł:
— Te słowa są godne mego zacnego Ropucha.
Skończyli kolację w wesołym usposobieniu i radości, a wkrótce poszli na spoczynek i legli na czystej pościeli, bezpieczni w rodzinnym gnieździe Ropucha, które