Strona:Kenneth Grahame - O czym szumią wierzby.djvu/292

Ta strona została uwierzytelniona.

— Pamiętajcie o sobie, chłopcy! Każcie sobie dać, czego wam tylko potrzeba!
I z dumną miną odszedł w stronę ogrodu, aby ułożyć swoje mowy, lecz Szczur chwycił go za ramię.
Ropuch domyślał się potrochu, czego Szczur od niego chce i dokładał starań aby się wyrwać; ale kiedy Borsuk ujął go ze stanowczością za drugie ramię, zobaczył iż sprawa przegrana. Zwierzęta wzięły Ropucha między siebie i zaprowadziły go do małego gabinetu, zamknęły za sobą drzwi, posadziły Ropucha na krześle, potem oba stanęły przed nim, a Ropuch w milczeniu patrzył na nich nieufnie i z gniewem.
— Posłuchajno, Ropuchu — powiedział Szczur — chodzi nam o ten bankiet i bardzo mi przykro, że jestem zmuszony przemawiać do ciebie w ten sposób. Ale chcemy abyś zrozumiał raz na zawsze, że nie będzie żadnych mów ani śpiewów. Staraj się sobie uświadomić, iż w tym wypadku nie dyskutujemy z tobą tylko poprostu wydajemy ci polecenie.
Ropuch zobaczył, że wpadł w pułapkę. Zrozumieli go, przejrzeli i przewidzieli zawczasu jego zamiary. Miły sen rozwiał się!
— Może mógłbym zaśpiewać choć jedną króciutką piosenkę? — prosił żałośnie.
— Nie, ani jednej piosenki — odparł Szczur ze stanowczością, choć serce krajało mu się, gdy zauważył drżenie warg biednego zawiedzionego Ropucha. — To