Strona:Kenneth Grahame - O czym szumią wierzby.djvu/297

Ta strona została uwierzytelniona.

ści, którzy, jak wiedział, zgromadzili się już w salonie.
Gdy Ropuch wszedł, wszystkie zwierzęta wiwatowały na jego cześć i zebrały się wkoło niego aby mu powinszować, mówiły o jego odwadze, i mądrości, i umiejętnych sposobach prowadzenia walki; a Ropuch uśmiechał się blado i szeptał:
— Ale skąd!
A czasem dla odmiany:
— Ależ przeciwnie!
Wydra, która stała przed kominkiem w kole przyjaciół i opisywała dokładnie, jak to ona zabrałaby się do rzeczy, gdyby się była tu znalazła, podeszła z okrzykiem do Ropucha i zarzuciła mu łapy na szyję, usiłując oprowadzić go wkoło pokoju, lecz Ropuch osadził ją na miejscu z pewnym lekceważeniem i oswobodził się z jej uścisku, mówiąc łagodnie:
— Borsuk był umysłem, który nami kierował; Kret i Szczur walczyli w pierwszym rzędzie; ja nie zrobiłem nic, lub prawie nic, tyle co zwykły szeregowiec.
Zwierzęta były zdumione i zaskoczone tym niezwykłym zachowaniem się Ropucha; a Ropuch poczuł, że wzbudza ogólne zainteresowanie, gdy przechodzi od jednego gościa do drugiego i odpowiada skromnie na zapytania.
Borsuk zarządził wszystko jaknajlepiej i bankiet udał się doskonale. Było dużo gadania, i śmiechów, i żartów, ale Ropuch, — który ma się rozumieć prze-