Strona:Kenneth Grahame - O czym szumią wierzby.djvu/37

Ta strona została uwierzytelniona.

Szczur z niewinną minką. — Wcale nieźle ci już idzie, choć za dużo jeszcze rozbryzgujesz wody. Przy wielkiej cierpliwości i pewnej liczbie korepetycyj...
— Fe! Wiosłowanie! — przerwał Ropuch z obrzydzeniem. — To głupia, dziecinna zabawka. Dawno jej zaniechałem. Strata czasu, nic więcej. Bardzo mi przykro kiedy widzę że wy, chłopcy, coście powinni byli z tego wyrosnąć, tracicie czas tak bezcelowo. Nie, ja odkryłem wielką rzecz, jedyne zajęcie, które istotnie może życie zapełnić. Pragnę temu poświęcić resztę mego żywota, żal mi tylko lat straconych, zmarnowanych na głupstwa. Chodź, kochany Szczurku, i ty, jeśli łaska, miły jego przyjacielu, pójdziemy do stajni, a wówczas zobaczycie!
Ropuch poszedł naprzód, wskazując drogę; Szczur podążył za nim bez wielkiego przekonania. Przed budynkami stajennemi stał wyciągnięty z wozowni nowiuteńki wóz cygański kanarkowego koloru z zielonemi ozdobami i kołami pomalowanymi na czerwono.
— Oto go macie! — wykrzyknął Ropuch, pełzając wkoło i nadymając się. — Ten niewielki wóz to prawdziwe życie! Rozstajne drogi, zakurzony gościniec, wrzosowiska, wygony, żywopłoty, rozległe wzgórza! Obozowiska, wsie, miasteczka i stolice! Dziś tu, jutro tam! Wędrówka, zmiana, zainteresowanie, podniecenie! Cały świat stoi otworem, coraz to nowe widnokręgi! Zwróćcie przytym uwagę, że ten wóz jest bezwarunkowo najpiękniejszy ze wszystkich wozów tego