sucharki, homar w puszce, sardynki, czego tylko dusza zapragnie. Tu woda sodowa — tam jagody — papier listowy, boczek, konfitury, karty, domino. Gdy dziś popołudniu ruszymy w drogę — ciągnął dalej, schodząc ze schodów — przekonacie się, że nie zapomniałem niczego.
— Przepraszam — powiedział wolno Szczur, gryząc słomkę — czy mi się przesłyszało, czy też wspomniałeś coś o „nas”, o „wyruszaniu” i to „dziś popołudniu”.
— Mój zacny, kochany Szczurku — rzekł błagalnie Ropuch — nie mów takim godnym i oschłym tonem, wiesz przecież, że tak czy owak musisz pojechać. Nie mógłbym sobie w żaden sposób poradzić bez ciebie; powiedz sobie, że klamka zapadła i nie spieraj się ze mną, bo to jedyna rzecz, której nie znoszę. Nie masz chyba zamiaru przez całe życie trzymać się swej nudnej, stęchłej Rzeki, mieszkać w nadbrzeżnej dziurze i pływać łódką. Chcę pokazać ci świat! Chcę cię wykierować na zwierzę, mój drogi!
— Wcale mi o to nie chodzi — powiedział Szczur z uporem. — Nie jadę i koniec. Będę się trzymał mojej starej Rzeki, będę mieszkał w norze i będę pływał łódką jak dotychczas. A Kret mnie nie opuści i tak samo postąpi jak ja, prawda Krecie?
— Oczywiście — potwierdził wierny Kret. — Nigdy ciebie nie opuszczę, Szczurku. Tak będzie jak ty postanowiłeś; musi tak być. Choć trzeba przyznać, że projekt Ropucha brzmi bardzo... jakby to powiedzieć...
Strona:Kenneth Grahame - O czym szumią wierzby.djvu/39
Ta strona została uwierzytelniona.