bardzo zachęcająco i przyjemnie — dodał po namyśle.
Biedny Kret! Życie pełne przygód było dla niego rzeczą nieznaną i radośnie podniecającą, nową, ponętną; przytym zakochał się od pierwszej chwili w kanarkowym wozie i jego wewnętrznych urządzeniach.
Szczur spostrzegł co się dzieje w duszy Kreta i zawahał się. Niecierpiał sprawiać komuś zawodu, a w dodatku przywiązał się do Kreta i zrobiłby prawie wszystko aby mu się przysłużyć. Ropuch bacznie śledził oba zwierzątka.
— Chodźcie na drugie śniadanie — powiedział dyplomatycznie. — Obgadamy tę sprawę. Nie potrzebujemy się szybko decydować. Mnie oczywiście wszystko jedno; chciałem wam sprawić przyjemność, chłopcy. „Żyć dla bliźnich!“ oto maksyma, jaką się w życiu kieruję.
Podczas śniadania, które była naturalnie świetne, jak wszystko w „Ropuszym Dworze” — Ropuch odkrył swoje karty: poniechał Szczura i zaczął grać na niedoświadczonym Krecie jak na harfie. Będąc z usposobienia zwierzęciem gadatliwym i obdarzonym bujną wyobraźnią, odmalował w tak żywych barwach przewidywaną wędrówkę i przyjemność wolnego życia na gościńcu, że podniecony Kret ledwie mógł usiedzieć. W końcu jakimś dziwnym sposobem doszło do tego, iż wszyscy trzej uważali ową wyprawę za rzecz postanowioną. A Szczur — wciąż jeszcze w głębi ducha nie przekonany — pozwolił dobremu sercu
Strona:Kenneth Grahame - O czym szumią wierzby.djvu/40
Ta strona została uwierzytelniona.