był przyjemny i orzeźwiający. Po obu stronach drogi rosły gęste sady, skąd dochodziło do zwierząt wesołe nawoływanie ptaków; dobroduszni przechodnie pozdrawiali ich, mówiąc: „dzień dobry”, a niektórzy zatrzymywali się i wyrażali swój podziw dla pięknego wozu. Króliki zaś, które siedziały przed swymi wejściowymi drzwiami w żywopłotach podnosiły przednie łapki i wykrzykiwały: „O, rety! Rety!”.
Późnym wieczorem przyjaciele uszczęśliwieni i znużeni po ujechaniu wielu mil, zatrzymali się na wygonie, zdala od wszelkich zabudowań, puścili konia wolno aby mógł się paść i zjedli skromną kolację, siedząc na trawie obok wozu. Ropuch opowiadał z ważną miną o wszystkim czego zamierzał w przyszłości dokonać; tymczasem gwiazdy wkoło nich stawały się coraz większe i wyraźniejsze, a żółty księżyc, który cicho i niespodziewanie pojawił się nie wiadomo skąd aby dotrzymać im towarzystwa — przysłuchiwał się rozmowie. Wreszcie weszli do wozu i położyli się na
Strona:Kenneth Grahame - O czym szumią wierzby.djvu/42
Ta strona została uwierzytelniona.