Ropuch siedział na środku zapylonej drogi z wyciągniętymi łapami i wlepiał wzrok w niknący samochód. Oddychał śpiesznie, a na jego pyszczku malował się spokój i zadowolenie; od czasu do czasu powtarzał tylko pocichu: „Poop — poop”!
Kret usiłował uspokoić konia, co mu się udało po pewnym czasie; zabrał się wówczas do obejrzenia wozu, który leżał bokiem w rowie. Był to zaiste smutny widok; potłuczone szyby, beznadziejnie pogięte osie, jedno koło zdruzgotane, puszki z sardynkami rozrzucone na wszystkie strony, a w klatce ptak, który szlochał rozpaczliwie, błagając aby go wypuszczono.
Szczur pośpieszył Kretowi z pomocą, lecz połączone usiłowania obu zwierząt nie wystarczyły do podniesienia wozu.
— Hej, Ropuchu! — zawołali. — Chodźże nam pomóc!
Ropuch nie odpowiadał ani słowa i nie ruszał się ze swego miejsca na środku drogi; poszli więc zoba-
Strona:Kenneth Grahame - O czym szumią wierzby.djvu/47
Ta strona została uwierzytelniona.