Szczur zarzucił lejce na grzbiet konia, związał je i wziął szkapę przy pysku; w drugiej ręce niósł klatkę wraz z jej zdenerwowanym mieszkańcem.
— Chodź — rzekł ponuro do Kreta. — Do najbliższego miasteczka mamy pięć czy sześć mil, musimy przebyć je pieszo. Im prędzej puścimy się w drogę, tym lepiej.
— Ale co będzie z Ropuchem? — spytał niespokojnie Kret, gdy wyruszyli. — Nie możemy zostawić go samego na środku szosy w tym stanie podniecenia. A nuż nadjedzie jeszcze jeden Stwór?
— A, bierz licho Ropucha! — rzekł Szczur ze złością. — Mam go już dość!
Ale nie uszli daleko, kiedy posłyszeli tupot, i zadyszany Ropuch, wciąż jeszcze wpatrzony w dal, wziął ich obu pod ramię.
— A teraz posłuchaj, Ropuchu — przemówił Szczur ostrym głosem. — Jak tylko dojdziemy do miasta, udasz się wprost na posterunek policji, dowiesz się czy posiadają jakie dane o tym samochodzie — może wie-
Strona:Kenneth Grahame - O czym szumią wierzby.djvu/50
Ta strona została uwierzytelniona.