brzozy. Dziupla przedstawiała kryjówkę, osłonę, może nawet — kto wie? — bezpieczeństwo. W każdym razie Kret był zanadto zmęczony aby biec dalej, zaledwie zdołał zagrzebać się w suchych liściach nagromadzonych przez wiatr; miał nadzieję, że chwilowo jest uratowany. Gdy tak leżał drżący, dysząc ciężko i nasłuchiwał gwizdów i tupotania, zapoznał się wreszcie w całej pełni z owym straszliwym uczuciem, nawiedzającym w Puszczy małych mieszkańców pól i zarośli, z uczuciem, które owe zwierzątka uważają za najokropniejsze swoje przeżycie. To uczucie, przed którym Szczur starał się nadaremnie Kreta uchronić, był to Lęk czyhający w Puszczy.
Tymczasem Szczur drzemał wygodnie przy kominku. Zeszyt z niedokończonymi wierszami ześlizgnął mu się z kolan, łebek opadł w tył, pyszczek się otworzył, a Szczur wędrował po zielonych brzegach wymarzonych rzek. Wtem osunął się węgiel, ogień zatrzeszczał, trysnął płomieniem i Szczur zbudził się nagle. Przypomniał sobie swoją pracę, sięgnął na ziemię po zeszyt z wierszami, namyślał się przez chwilę, a potem obejrzał się za Kretem, chcąc spytać czy nie zna czasem rymu do tego lub owego słowa.
Lecz Kreta nie było.
Strona:Kenneth Grahame - O czym szumią wierzby.djvu/62
Ta strona została uwierzytelniona.