Strona:Kenneth Grahame - O czym szumią wierzby.djvu/63

Ta strona została uwierzytelniona.

Szczur nasłuchiwał czas jakiś. Dom wydał mu się niezwykle cichy. Zawołał parę razy: — Kreciku! — a nie otrzymawszy odpowiedzi, wstał i wyszedł do holu.
Wieszadło, gdzie Kret wieszał zwykle czapkę było puste. Znikły także kalosze, które stały zawsze przy koszu od parasoli.
Szczur wyszedł z domu i obejrzał starannie błotnistą powierzchnię ziemi na zewnątrz nory, w nadziei że natrafi na ślad Kreta. Jakoż ślady odznaczały się wyraźnie. Kret miał nowe kalosze, świeżo zakupione przed zimą, podeszwy nie były schodzone i deseń ich odbijał się na błocie; tropy prowadziły prosto i zdecydowanie w kierunku Puszczy.
Szczur zafrasował się, stanął i chwilę rozmyślał. Potem zawrócił do domu, przywdział pas, za który zatknął parę pistoletów, ujął w łapkę grubą laskę, stojącą w kącie holu i szybkim krokiem skierował się w stronę Puszczy.
Zmrok już zapadał, kiedy dotarł do pierwszych drzew; lecz Szczur zapuścił się w las bez wahania, rozglądając się niespokojnie na boki, w poszukiwaniu śladów przyjaciela.
Tu i ówdzie patrzyły z nor złośliwe twarzyczki, lecz znikały natychmiast na widok walecznego zwierzątka, jego pistoletów i grubej pałki. Gwizdanie i tupot, któ-