Strona:Kenneth Grahame - O czym szumią wierzby.djvu/77

Ta strona została uwierzytelniona.

szcie do czegoś w rodzaju wewnętrznego holu, rozchodziły się stamtąd w różne strony przejścia, podobne do tajemniczych tuneli, których końca nie można było dostrzec. Ale w holu znajdowały się także liczne drzwi, porządne dębowe drzwi, ciężkie i masywne. Borsuk otworzył jedne z nich i zwierzęta znalazły się odrazu w blasku i cieple dużego kuchennego komina.
Podłoga w kuchni była z czerwonych cegieł dobrze już podniszczonych, a na wielkim kominku — umieszczonym między dwiema rozkosznymi wnękami, dokąd żaden przeciąg nie dochodził — paliły się kłody drzewa. Dwa fotele o wysokim oparciu stały naprzeciwko siebie po obu stronach kominka, stwarzając wygodne możliwości dla osób towarzysko usposobionych. Na środku izby znajdował się długi stół z prostych desek na krzyżakach, a po obu jego stronach stały ławki. Przy końcu stołu, tam gdzie był odsunięty fotel, leżały resztki skromnej lecz obfitej kolacji Borsuka. Szereg niepokalanie czystych talerzy mrugał znacząco na półkach bufetu, umieszczonego w najdalszym krańcu pokoju. A od sufitu zwisały szeregiem szynki, wiązki ziół, siatki z cebulą i kosze z jajami. Ta izba była jakby stworzona dla uczty bohaterskich rycerzy po odniesionym zwycięstwie, lub dla biesiady strudzonych żniwiarzy podczas dożynek — zasiedliby licznie na ławkach wzdłuż stołu, śpiewając i weseląc się — ale była także schronieniem dla paru przyjaciół o