Strona:Kenneth Grahame - O czym szumią wierzby.djvu/78

Ta strona została uwierzytelniona.

skromnych wymaganiach, którzy mogliby przesiadywać w kuchni ileby tylko chcieli, jedząc i papląc i rozmawiając przyjemnie i wygodnie. Rumiana podłoga uśmiechała się porozumiewawczo do zadymionego sufitu; dębowe stalki wyświecone od długiego użycia zamieniały ze sobą wesołe spojrzenia; talerze na bufecie szczerzyły zęby do garnków na półkach, a radosne światło ognia pełgało wszędzie, dokazując ze wszystkimi bez wyjątku.
Zacny Borsuk posadził przyjaciół na krzesełkach przy ogniu aby się mogli dobrze ogrzać i kazał im zdjąć mokre ubranie i buty. Potem przyniósł im szlafroki i pantofle, obmył własnoręcznie stopę Kreta ciepłą wodą i zalepił ranę plastrem; łapka wyglądała teraz zupełnie jak nowa, może nawet jeszcze lepiej. Kiedy zgonione zwierzątka obeschły wreszcie i ogrzały się w bezpiecznej przystani wśród otaczającego je światła i ciepła, gdy wyciągnąwszy przed siebie zmęczone łapki posłyszały z tyłu obiecujący szczęk ustawianych na stole talerzy, wydało im się, że bezdroża Puszczy są odległe o tysiące mil, wszystko zaś co tam przecierpiały przedstawiało im się niby nawpół zapomniany sen.
Kiedy wreszcie dokładnie się wyprażyli Borsuk zaprosił ich do stołu, gdzie przygotował posiłek. Już uprzednio byli porządnie głodni, lecz kiedy zobaczyli kolację zdawało im się doprawdy, że mają do rozstrzygnięcia ciężkie zagadnienie do czego wziąć się na