przód? Wszystko bowiem było niesłychanie nęcące, a przytym obawiali się, czy inne potrawy zechcą łaskawie poczekać aż przyjdzie na nie kolej. Rozmowa stała się na długi czas niemożliwa, a kiedy ją na nowo podjęto toczyła się w sposób godny pożałowania — z pełnymi ustami. Borsukowi wcale to nie przeszkadzało, nie brał także za złe gdy się kładło łokcie na stół ani gdy wszyscy razem mówili. Ponieważ sam nigdzie nie bywał, nabrał przekonania, że to są wszystko rzeczy błahe (w czym oczywiście mylił się; miał ciasne poglądy, bo te sprawy wcale nie są błahe, tylko że wytłumaczenie, dlaczego tak jest, zabrałoby nam zbyt dużo czasu.) Borsuk siedział na fotelu przy końcu stołu i z powagą kiwał łebkiem gdy zwierzątka opowiadały swoje przygody. Nic nie zdawało się gorszyć go lub dziwić; nie powiedział ani razu:
Strona:Kenneth Grahame - O czym szumią wierzby.djvu/79
Ta strona została uwierzytelniona.