ce przy stole, zajadając owsianą kaszę z drewnianych misek. Gdy Kret i Szczur weszli, jeżyki odłożyły łyżki, zerwały się i pochyliły łebki z uszanowaniem.
— Siadajcie, siadajcie — rzekł Szczur dobrotliwie. — Jedzcie swoją owsiankę. Skądżeż to kawalerowie przybyli? Zgubiliście pewnie drogę w śniegu?
— Tak, proszę pana — odpowiedział starszy z jeżyków głosem pełnym szacunku — ja i mały Billy próbowaliśmy dostać się do szkoły — mama koniecznie kazała iść, choć droga była taka... i oczywiście zgubiliśmy się, proszę pana, a Billy bał się i zaczął płakać, bo on jeszcze mały i tchórz w dodatku. Trafiliśmy wreszcie na kuchenne wejście pana Borsuka i ośmieliliśmy się zastukać, proszę pana, bo pan Borsuk — jak każdy wie — ma bardzo dobre serce...
— Rozumiem — przerwał Szczur, krając boczek, gdy tymczasem Kret smażył jajka na patelni. — Jak tam na dworze? Nie potrzebujesz wciąż powtarzać „proszę pana”, gdy do mnie mówisz — dodał.
— O, pogoda ohydna, proszę pana, strasznie głęboki śnieg — odparł jeż — Dziś nieodpowiednia pogoda dla takich panów jak panowie.
— Gdzie pan Borsuk? — spytał Kret, grzejąc kawę przy ogniu.
— Pan Borsuk poszedł do swego gabinetu, proszę pana — odpowiedział jeż, — Mówił, że dziś rano będzie ogromnie zajęty i pod żadnym pozorem nie pozwolił sobie przeszkadzać.
Strona:Kenneth Grahame - O czym szumią wierzby.djvu/84
Ta strona została uwierzytelniona.