Strona:Kenneth Grahame - O czym szumią wierzby.djvu/86

Ta strona została uwierzytelniona.

słyszeć głośne tupanie, a po chwili Billy wrócił poprzedzając Wydrę, która rzuciła się na Szczura i uściskała go, wykrzykując gorące wyrazy powitania.
— Dajże spokój! — wyjąkał Szczur z pełnymi ustami.
— Tak też myślałam, że was tu zastanę w dobrym zdrowiu — rzekła Wydra wesoło. Wszyscy byli strasznie zaniepokojeni, gdy przybyłam dziś rano na Wybrzeże. — „Ani Szczur ani Kret nie pokazali się w domu przez całą noc, musiało się stać coś strasznego” — mówili; a śnieg oczywiście pokrył wszystkie ślady. Ale ja wiem, że gdy kto wpadnie w tarapaty, udaje się zwykle do Borsuka, a w każdym razie Borsuk musi coś o tym wiedzieć. Przybiegłam więc wprost tutaj, brnąc po śniegu przez Puszczę. Ach! jaki piękny był śnieg i to czerwone słońce co błyszczało o wschodzie wśród czarnych pni drzew! Gdy szłam otoczona ciszą, wielkie zwały śniegu ześlizgiwały się z gałęzi i spadały ze strasznym hukiem; musiałam dawać susa w bok, szukając osłony. Podczas nocy wyskoczyły nagle niewiadomo skąd śniegowe pałace, groty ze śniegu, śniegowe mosty, tarasy, okopy. Byłabym z rozkoszą została tam i długo bawiła się. Tu i ówdzie leżały wielkie gałęzie, które się obłamały pod ciężarem śniegu, a zarozumiałe raszki siadały na nich i skakały zadzierając nosa, jakby te złamane gałęzie były ich dziełem. Nad moją głową przeleciał klucz