Strona:Kenneth Grahame - O czym szumią wierzby.djvu/89

Ta strona została uwierzytelniona.

miewawczo do Kreta. — Poprostu umieram z głodu gdy widzę jak te młode jeże faszerują się szynką.
Jeżyki, które zaczynały znowu czuć głód po zjedzeniu owsianki i po pracowitym smażeniu szynki, spojrzały nieśmiało na pana Borsuka ale były zbyt zawstydzone aby się odezwać.
— Dalej, zuchy, marsz do domu, do matki — rzekł dobrotliwie Borsuk. — Każę was odprowadzić. Napewno nie będziecie w stanie zjeść dziś obiadu.
Dał każdemu z jeżyków sześć pensów, pogładził ich po łebkach i malcy odeszli, kłaniając się, machając czapkami i salutując.
Niebawem zabrali się wszyscy do drugiego śniadania. Kret siedział obok Borsuka, a ponieważ tamtych dwoje wciąż jeszcze omawiało nadrzeczne plotki i niepodobna było ich oderwać od tego tematu, Kret skorzystał ze sposobności, aby powiedzieć Borsukowi, jakie wygodne i swojskie wydaje mu się to mieszkanie.
— Gdy się znajdujemy głęboko pod ziemią — dowodził — wiemy czego się możemy spodziewać. Nic nie może się nam stać, nikt nas nie może dosięgnąć. Jesteśmy panami siebie w całym tego słowa znaczeniu. Nie potrzebujemy nikogo pytać o zdanie, ani dbać o to co kto powie. Ponad naszymi głowami życie toczy się zwykłym trybem. Niech się dzieje co chce; co nam do tego! Gdy nam przyjdzie ochota,