nością sklepień w składach, robotami mularskimi, kolumnami, łukami, posadzkami.
— Na Boga, Borsuku! — rzekł wreszcie — skąd miałeś czas i skąd czerpałeś siłę aby zrobić to wszystko. Przecież to zdumiewające!
— Byłoby niewątpliwie zdumiewające — odrzekł Borsuk z prostotą — gdybym to ja wykonał. Lecz w rzeczywistości nic nie zbudowałem, a tylko oczyszczałem w miarę potrzeby korytarze i pokoje. Wszędzie wokoło jest tego o wiele więcej. Widzę, że nic nie rozumiesz, muszę ci to wyjaśnić. Otóż bardzo dawno temu, nim Puszcza zasiała się i wyrosła do obecnych rozmiarów, istniało miasto — miasto ludzi, rozumiesz? Tu, gdzie teraz stoimy, ludzie żyli, chodzili, i rozmawiali i spali, i prowadzili swoje interesy. Tu stały ich konie, tu ucztowali, stąd wyruszali na wojenne i kupieckie wyprawy. Byli to ludzie potężni i bogaci; wciąż budowali, budowali dużo, bo im się zdawało, że ich miasto będzie trwało wiecznie.
— Ale co się z nimi stało? — spytał Kret.
— Któż to może wiedzieć? — powiedział Borsuk. — Ludzie przychodzą, mieszkają jakiś czas, budują, gromadzą dostatki — i odchodzą. Taki już mają zwyczaj. Ale my pozostajemy. Borsuki były tu, jak słyszałem, na długo przedtym nim powstało miasto, i teraz znowu są borsuki. Wytrwałe z nas stworzenia. Możemy się wyprowadzić na jakiś czas, ale czekamy,
Strona:Kenneth Grahame - O czym szumią wierzby.djvu/92
Ta strona została uwierzytelniona.