starannie pnączami, suchymi liśćmi i gałęźmi, usiłując nadać wszystkiemu możliwie naturalny wygląd, i zawrócił do domu.
Przyjaciele znaleźli się na samym skraju Puszczy. Za sobą mieli skały, zarośla i piętrzące się, splątane korzenie; przed sobą — wielki szmat spokojnych pól, obramionych linią płotów, które czerniały na śniegu; w oddali przebłyskiwała dobrze im znana stara Rzeka, a nisko na widnokręgu wisiało czerwone, zimowe słońce. Wydra, która znała wszystkie przejścia, podjęła się przewodnictwa, szli więc gęsiego kierując się w stronę odległej kładki. Tam przystanęli na chwilę a obejrzawszy się, objęli wzrokiem Puszczę i podążyli szybko ku domowi; ku ognisku na kominku i wszystkim dobrze znanym przedmiotom, na których igrał blask płomieni. Czekał na nich szmer Rzeki szumiącej
Strona:Kenneth Grahame - O czym szumią wierzby.djvu/96
Ta strona została uwierzytelniona.