Strona:Kenneth Grahame - O czym szumią wierzby.djvu/99

Ta strona została uwierzytelniona.

— Macie słuszność — ta droga prowadzi do domu.
— Tak tu wygląda jakbyśmy zbliżali się do wioski — rzekł Kret z wahaniem, przyśpieszając kroku w miarę jak ślad zamieniał się w ścieżkę, a ta znów rozszerzyła się w drogę i powierzyła ich opiece doskonałej szosy. Zwierzęta wolą trzymać się zdala od wiosek, a własne gościńce, bardzo uczęszczane, wyznaczają samodzielnie, nie biorąc pod uwagę kościoła, poczty, czy karczmy.
— Ach, nic nie szkodzi! — powiedział Szczur. — Jest już późna godzina, o tej porze roku wszyscy siedzą w domu; mężczyźni, kobiety, dzieci, psy, koty. To wszystko gromadzi się przy ogniu. Przemkniemy się spokojnie, bezpiecznie, bez przykrości. Jeśli chcesz, możemy spojrzeć na ludzi przez okna i zobaczyć co porabiają.
Szybko zapadająca grudniowa noc otuliła już całkiem wioskę, gdy Szczur i Kret podeszli do niej, stąpając lekko po pierwszym, zrzadka pruszącym śniegu. Nie wiele mogli rozróżnić; po obu stronach drogi widniały tylko mroczne kwadraty czerwono pomarańczowego koloru tam, gdzie światło lampy czy ogniska sączyło się z okien domów w ciemny, zewnętrzny świat. Większość okratowanych okien nie posiadała zasłon, a dla tych co patrzyli z zewnątrz, mieszkańcy zgromadzeni wkoło stołu z herbatą, zajęci ręczną pracą, czy też rozmawiający i gestykulujący wesoło, odznaczali się ową pełną wdzięku swobodą, którą naj-