Strona:Kirgiz (Zieliński).djvu/065

Ta strona została uwierzytelniona.

Wbiegł... zaświecił... jak obręczą
Siedmio-barwną śmignął tęczą,
Lecz nie dosiągł nas.
A więc w pogoń naszym śladem...
Bo przez niebo po za stadem
Jasny został pas.
Lecim... lecim... w tej podróży,
Strach nam nieraz oczy mróży,
Czujem zawrót... szał...
Gdy przez otchłań, przez szczeliny,
Przepaścistej gwiazd krainy,
Umykamy w czwał.
To, jak gdyby z gór spadzistych,
Po dróżynach stromych, szklistych,
Suniem, — tylko stuk
Po niebiosach się rozlega,
Gdy za nami stado zbiega
W dół, — na mglisty smug.
I jesteśmy w chmur przestrzeni...
Księżyc, siatką swych promieni
Już nas z lekka drasł.