Strona:Klęski zaraz w dawnym Lwowie.pdf/13

Ta strona została przepisana.
Wstęp.

Każde zakończenie życia wydawało się łagodniejsze i lepsze, aniżeli złem nieuchwytnem dla współczesnej ludzkości spowodowana śmierć czarna, nagła i tak odstraszająca, iż nawet, jak mówią kronikarze „nieopłakiwana przez nikogo“. Ów bicz Boży straszny był a niezrozumiały, bo chociaż pojęty jako kara za grzechy, przecinał jednak pasma życia najniewinniejszych dzieci, im bowiem słabsza była struktura cielesna, tem mniejsza odporność zarazy, wskutek czego wśród jej ofiar maleństwa w ogromnej znachodziły się liczbie.
Jednoznaczność i brzmienie wyrażeń zaraza ― mór świadczą, iż obejmowano niemi łatwo udzielające się i przenoszące, a więc epidemiczne choroby śmiertelne i jak dziś historja medycyny wykazuje, nietylko dżumę we wszystkich jej odmianach, lecz także ospe, dur czyli tyfus plamisty, cholerę a nawet influencę[1], lecz najczęściej i przedewszystkiem była to dżuma w różnych swych postaciach.

Nie zdawano sobie początkowo sprawy z grozy moru, pierwsze jego wtargnięcia w obręb Lwowa przeszły prawie bez echa, zaledwie zaznaczają się daty jego pojawiania się, poza tem zupełna bierność, żadnych śladów pogotowia zaradczego, żadnych w celu jego zwalczania wydatków i wysiłków. Wiara w konieczność uległości tej kaźni Bożej była silniejszą, aniżeli ludzki instynkt samozachowawczy. Nie było człowieka bez grzechu, a więc trzeba wszystkim było za złe spełnione oczekiwać „zachwycenia powietrza“. Krążyły też zdania, że leczenie zarażonych sprzeciwia się wogóle woli Bożej, bo ratowało się od śmierci i męki tych, których Bóg sam za przedmiot cierpienia wybrał. Lekarze też więcej dysputowali i pisali o zarazie, aniżeli oddawali się lecznictwu chorych tak u nas, jak i wszędzie.

  1. Słyszymy o katarowej afekcji w 1737 X. S. Barącz, Pamiętnik dziejów polskich z aktów urzędowych lwowskich i rękopisów, str. 195. Lwów, 1855.