— Także dobra i troskliwa matka! Zostawiła pewnie dzieci bez opieki... Nie można dzieci tak opuszczać! Samaś winna nieszczęściu! — gderała kukułka.
— Heh! ta kukułka! Lepiejby milczała! — zaćwirkał czyżyk, kręcąc ruchliwą główką — sama dzieci w cudze gniazdo wkłada, leniwa, nie chce jej się wysiedzieć, a kogoś strofuje. Bądź ty tylko taką matką jak sikorka, to będzie dobrze!
— I czegoż ty płaczesz? Łzami nie przywrócisz gniazdka i dzieci... Lepiej zajmij się, a zapomnisz... Nic już nie poradzisz na to, co się stało — mówił szpak.
Porozmawiały, poradziły i odleciały do swoich gniazd, w przeróżne strony lasu.
A sikorka wciąż płacze, wciąż szlocha, główki unieść nie może.
— Sikorko, miła, kochana, biedna! Wiem, że ci ciężko, ach, jak ciężko
Strona:Klaudja Łukaszewicz - Ból ptaszęcia.djvu/13
Ta strona została uwierzytelniona.