Ale któż zgadnie, przypadek jaki
Dotąd zatrzymał Filona?
Może on dla mnie zawsze jednaki,
Możem ja próżno strwożona?
Lepiej mu na tym naszym jaworze
Koszyk i wieniec zawieszę:
Jutro paść będzie trzodę przy borze,
Znajdzie: jakże go pocieszę!....
Wianku różany! gdym cię splatała,
Krwi cię rąk moich skropiła,
Bom twe najmocniej węzły spajała
I z robotąm się kwapiła.
Teraz bądź świadkiem mojej rozpaczy
I razem naucz Filona,
Jako w kochaniu nic nie wybaczy
Prawdziwa miłość wzgardzona!
Tłukę o drzewo koszyk mój miły,
Rwę wieniec, którym splatała:
Te z nich kawałki będą świadczyły,
Żem z nim na wieki zerwała!
(Kiedy w chróścinie Filon schroniony
Wybiegł do Laury spłakanej,
Już był o drzewo koszyk stłuczony,
Wieniec różowy stargany.)
O popędliwa! o ja niebaczny!....
Lauro!.... Poczekaj!.... dwa sowa!
Może występek mój nie tak znaczny,
Może zbyt kara surowa:
Jam tu przed dobrą stanął godziną,
Długo na ciebie klaskałem;
Gdyś nadchodziła, między chróściną
Naumyślnie się schowałem,