Strona:Klemens Junosza-Buda na karczunku.pdf/130

Ta strona została uwierzytelniona.

— Bo widzisz, braciszku — mówił — człowiek powinien być akuratny, jak zegar, a nawet jeszcze akuratniejszy. Jeżeli go proszą na południe, niech się stawi o wpół do dwunastej, jeżeli na wieczór, niech przyjdzie przed zachodem słońca. Takim sposobem będzie przyjemny gospodarzowi i gospodyni.
Tak wszyscy witali Janka, tak się z nim chcieli nagadać, że chłopak ledwie przed wieczorem mógł się dostać do domu.
Wbiegł do szałasu, gdzie już było zupełnie szaro i pochwyciwszy rękę stojącej tam kobiety, ucałował ją mówiąc:
— Wybaczcie, matusiu, chciałem zaraz wracać, ale dobrzy ludzie zatrzymali mnie.
Dźwięczny, srebrzysty wybuch śmiechu był odpowiednią na te słowa.
— Ja nie twoja matusia!...
— Hanka!
— A tak... Nie poznałeś mnie.
— Moja droga, kochana! Czyż się mogłem spodziewać, że cię tu zastanę. Gdzież matka?
— Do krów poszła, tylko patrzeć jak wróci.
— A ty tu dawno jesteś?