Strona:Klemens Junosza-Buda na karczunku.pdf/255

Ta strona została uwierzytelniona.

Nagle drzwi skrzypnęły i na progu ukazał się chory.
Wyglądał strasznie, trząsł się.
— Synu! — rzekł, wyciągając rękę do Adama — synu! nie bój się... nie uciekaj... Jeździłem po żonę dla ciebie i... nie dali mi jej... A wiesz, dlaczego? boś łajdak!...
Zatoczył się, zachwiał i upadł na ziemię.
Doktór pochylił się nad nim, kazał przenieść na łóżko, cucił, ratował.
Adam nie śmiał się zbliżyć, drżał, jak w febrze, matka jego modliła się przed obrazem.
W kwadrans później lekarz wyszedł do stancyi, w której zgromadzili się domownicy i rzekł:
— Już umarł.