Strona:Klemens Junosza-Chłopski mecenas.pdf/48

Ta strona została skorygowana.
Franek.

Ato niby taki adwokat, pijaczyna! podszczuwacz, więc ojciec do sądu — tamten siedział bez trzy dni w kozie. Jak on ci wyszedł, zaraz Drapiszewski do tamtego na mojego ojca — znów sprawa — i tak ciągiem to na tego, to na tego — ojcowie się obniszczyli, izby żydom pozastawiali — a mój ojciec powiedział, że jak ja się z tamtego córką ożenię, to ją w nocy siekierą zabije.

Marya.

Biedny chłopiec.

Franek.

Izby żydom pozastawiali, w chałupie jeść co niema, a oni jeżdżą ino po sądach i jeżdżą, a my musiemy patrzeć na to zniszczenie.

Dębiński.

I to wszystkiemu ten Drapiszewski winien?.

Franek.

Albo nie? a czy on tylko w naszej wsi tak robi? W Gwizdałach, w Pępkowie, na Majdanku, gdzie ino może to łazi i szczuje. Ludzi niszczy, a sam pije bestya jak bąk — kto ma rozum, to go nie słucha, ale ciemnego człowieka obałamuci psia wiara.

Marya (do Dębińskiego).

Panie Janie, czy prawda że narzeczonej niczego się nie odmawia.

Dębiński.

Czy możesz pani pytać o to?

Marya.

Więc wdaj się pan w tę sprawę — pogodź starych, uszczęśliw młodych, będzie to dla mnie ślubnym prezentem z pańskiej strony, a może też dobrą wróżbą i zadatkiem przyszłego szczęścia... wszak mogę liczyć na to?